JC14 + KMB64 = SURVIVAL 15
Czy jest wzór na sztukę?
Przy użyciu wzorów matematycznych, chemicznych, fizycznych można mierzyć, opisywać i badać świat wokół nas. Ale czy wszystko można ująć w tych ramach? Co ze światem sztuki? Artyści i kuratorzy tworzący 15 SURVIVAL (23-27.06.2017, Wrocław) starali się odnieść do haseł ROZWARSTWIENIE i MODERNIZM, ale to neon „JEST CHEMIA” umieszczony na budynku Audytorium Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego zdawał się wyznaczać ich twórcze starania. Metafora użyta przez Jednostkę Architektury (projekt kuratorski Marty Mnich, Patryka Kusza i Mikołaja Smoleńskiego), jako hasło pobudzające ludzi – artystów ale i publiczność – do przywrócenia dawnej świetności nieczynnemu dziś budynkowi, była, jak chcieli organizatorzy przeglądu, rozwarstwiana, dekonstruowana, reinterpretowana.
Grupa Centrala (Simone De Iakobis, Małgorzata Kucewicz, Aleksandra Kędziorek) zrealizowała wszystkie festiwalowe hasła: najpierw artyści dokonali rewizji modernistycznych budynków na terenie Warszawy, odtworzyli wybrane elementy, a następnie dokonali ich transplantacji do modernistycznej przestrzeni wrocławskiego Audytorium Chemii (Klaser powojennego modernizmu). Nie lada wyzwaniem było odszukanie wszystkich detali architektonicznych rozproszonych na festiwalowym terenie i sprytnie wkomponowanych w bryłę budynku.
Koncepcja przeglądu sztuki w kontekście modernistycznego budynku, w którym kiedyś prowadzili badania naukowcy, skłaniała do eksperymentowania na styku sztuki, architektury i nauki. Zachęcała do wnikliwego przyjrzenia się kwestiom relacji międzyludzkich oraz relacjom człowiek – przestrzeń. W tradycję SURVIVALU od początku wpisana była zasada przyglądania się wzajemnym oddziaływaniom miasta na ludzi oraz ludzi na miasto.
Tegoroczny SURVIVAL był wydarzeniem bogatym: czterdzieści pięć projektów artystycznych, oprowadzanie kuratorskie, debaty, warsztaty, pokazy filmowe. Moją uwagę przyciągnęło kilka wielowarstwowych w swej wymowie projektów: te pozornie proste w formie, i te rozbudowane, ale spójne, przemyślane. Od kilku lat na przeglądzie dominują projekcje wideo, obiekty i instalacje, coraz częściej pojawiają się instalacje dźwiękowe, a coraz rzadziej można oglądać performances. Jednak to performancem otworzono jubileuszową edycję.
MotyloFenyloetyloAnima w wykonaniu Moniki Koniecznej to akcja artystyczna, która rozpoczęła się na długo przed SURVIVALEM, a zakończyła kilkanaście dni po przeglądzie sztuki. Rozciągnięta w czasie, bo podporządkowana biologicznemu cyklowi rozwoju motyla i biochemicznemu procesowi wydzielania się oraz oddziaływania hormonów miłości. Konieczna najpierw przygotowała gościnną i bezpieczną dla gąsienic przestrzeń ogrodu z wyselekcjonowanymi roślinami preferowanymi przez określone gatunki tajemniczych owadów. Zaprojektowała siatki, których oczka i konstrukcja nawiązywały do kształtu cząsteczek fenyloetyloaminy – narkotycznej substancji chemicznej powstającej w organizmie człowieka w stanie zakochania. Podczas otwarcia festiwalu artystka pojawiła się jako leśna nimfa, a może motyl-kobieta, w ogrodzie stworzonym w holu głównym budynku i uwolniła z siatek motyle. Poruszała się prowadzona miłosną pieśnią – w tle słychać było operowy śpiew, a uważny słuchacz mógł uchwycić jej treść: słownikową definicję fenyloetyloaminy (pieśń skomponował i wykonał Tomasz Leszczyński).
Nie dla wszystkich motylich kokonów czas trwania przeglądu sztuki był wystarczający do przepoczwarzenia. Artystka zabrała poczwarki do domu, a tam obserwowała oraz dokumentowała proces „rodzenia się” owadów. A były wśród nich niezwykłe okazy: Rusałka Ceik, Rusałka Osetnik, Latolistek Cytrynek, Rusałka Kratnik. W słownej grze w tytule pracy Konieczna „aminę” zastąpiła „animą”. Anima to dusza, a motyl w wielu kulturach jest właśnie jej symbolem. Dusza ludzka podobno rozwija się i podnosi swoją wibrację poddając się sile miłości. Alchemia miłości autorstwa wrocławskiej artystki przypomniała, że na pozór oddzielone porządki przenikają się: Erosowi blisko do sztuki, naturze do kultury, a nauce do sztuki. Nawet skomplikowane ludzkie uczucia można opisać chemicznymi wzorami i pokazać używając uniwersalnych symboli.
Kolejnym interesującym zderzeniem kultury i natury był projekt Przewodzenie Alicji Patanowskiej i Beniamina Głuszka. Dźwiękowa instalacja zaskakiwała nie tylko formą, ale i uwzględniała aspekt naukowości: artyści powołali się na badania botaników i zinterpretowali ich wnioski w zaskakujący sposób. W całym przedsięwzięciu niezbędna była też aktywność widza, który musiał samodzielnie odkrywać sposób działania obiektów.
Instalacja stworzona przez artystyczny duet zlokalizowana była w podziemiach Audytorium Chemii. Zajmowała kilka pomieszczań, do których dotarcie niekiedy wymagało przeciskania się w półmroku przez wąskie korytarze. Wśród pomp i tajemniczych urządzeń stłoczone były pocięte pnie grubych drzew, gdzie indziej zaś stawało się naprzeciw podwieszonych na linkach konarów, których wewnętrzne życie można było podsłuchać wkładając słuchawki i stukając w drewno. W jeszcze innym miejscu juki rozmawiały między sobą – odwiedzający wystawę mogli usłyszeć ich „mowę” dotykając liści i wprawiając je w ruch. Końce liści podpięte były do linek przetwarzających drgania w dźwięki słyszane w słuchawkach (warto porównać z instalacją Olafa Brzeskiego Capriccio, VII Festiwal Sztuki w Przestrzeni Publicznej „Open City”, Lublin 2015).
W najbardziej tajemniczej części piwnicy, na dwóch końcach wąskiego tunelu można było odnaleźć przedmioty przypominające kły jakichś tajemniczych zwierząt. Zresztą w tle słychać było wydawane przez nie odgłosy. Cała historia opowiedziana w dźwiękowej instalacji Przewodzenie mogłaby być bajką, gdyby nie pewien znaczący wątek w tle.
Patanowska i Głuszek w swoim projekcie oddali głos drzewom i wycinanej w ostatnim czasie Puszczy Białowieskiej. Niezwykłe naukowe dowody ukazujące drzewa jako inteligentne, czujące istoty, mające zdolność komunikowania się na różne sposoby (por. Peter Wohlleben, Sekretne życie drzew, 2016; w swojej książce leśnik-pasjonat powołuje się na badania i opisuje własne obserwacje), przywołane w opisach kolejnych części dźwiękowej instalacji, miały wzmocnić siłę wyrazu tego artystycznego protestu, a nie tylko „zabawić” widza. Tajemnicze „kły” rozstawione na półeczkach okazały się relikwiami przywiezionymi z Białowieży. Patanowska zebrane po wycince puszczańskich drzew kawałki drewna połączyła z surową porcelaną, materiałem, z którym pracuje najczęściej. W nieprzydatne pozostałości po drzewach ceramiczka tchnęła życie, przywróciła im wartość, czyniąc z nich obiekty sztuki, a nawet więcej – obiekty kultu. Relikwie, opatrzone komentarzem nakłaniającym widza do zabrania przedmiotu do domu, przypominały: „Co raz zetniesz, nie odrośnie!”.
W przedstawionej w instalacji opowieści pojawił się też lokalny wątek – historia wyciętych przed laty w okolicach placu Grunwaldzkiego topoli. Drzewa, jakby przeczuwając swój rychły koniec, rok przed wycinką niczym oszalałe wyprodukowały tak wiele nasion, że przez kilkanaście dni przechodnie brodzili w białym puchu (Alicja Pananowska zainspirowała się historią topoli z Wrocławia opowiedzianą przeze mnie podczas wspólnej podróży do Nowiny koło Henrykowa).
Przewodzenie ujawniło konsekwencję ustaw zaakceptowanych przez polityków i bezmyślnie wdrażanych w życie przez obywateli. W kontekście zmian społecznych, politycznych oraz sposobie kształtowania przestrzeni dawały wiele do myślenia także prace Agnieszki Mastalerz z cyklu Remote Control. Jej niezwykłe fotografie budynków użyteczności publicznej były niczym innym jak utrwalonymi obrazami z termografów. Widać na nich wyraźnie, że to, co zawsze było obecne w językowych wyrażeniach, nie mija się z prawdą. Kiedy mówimy, że urzędy są bezduszne, mamy rację, faktycznie bije od nich chłodem – unaoczniła to Mastalerz. Jej prace można uznać za dowody naukowe. Jak tu nie ufać nowoczesnym urządzeniom typu kamera termowizyjna oraz termograf?
Sztuka nie od dziś stawia trudne pytania, popycha do refleksji nad stanem naszych umysłów i rzeczywistości wokół nas. W jakim świecie chcemy żyć? Jaki świat budować? Na jakiej podstawie stawiamy siebie wyżej od innych istot, skoro jesteśmy jak one zbudowani z wody, węgla i kilku innych prostych substancji. O tym przypomniała survivalowa propozycja Ewy Zwarycz – Humanus. Całe „człowieczeństwo” artystka pomieściła w kilku szklanych naczyniach. W siedmiu akwariach znalazły się w odpowiednich proporcjach: woda, węgiel, azot, wapń, żelazo, cynk, siarka, a wszystko to pojawiło się na tle tablicy Mendelejewa (Zwarycz swoją pracę wkomponowała w element stanowiący wyposażenie dawnej sali wykładowej). Tylko tyle i aż tyle. Kto z nas o tym pamięta?
Działają na nas siły, których nawet we współczesnym, zdawałoby się cywilizowanym świecie, nadal nie jesteśmy w stanie zbadać i pojąć. Przecież dopiero niedawno naukowcom udało się pokazać, w jaki sposób działają fale grawitacyjne. W Sadzawce magnetycznej przypomniała o tym Karolina Szymanowska. Jej formalnie prosta praca – wykorzystująca zastany w przestrzeni obiekt: betonowe naczynie, do którego ściekała woda z rzygacza zbierającego jąz dachu budynku, następnie zabarwiona przez artystkę na czarno i poddana działaniu pola magnetycznego – miała w sobie dosłownie i w przenośności coś magnetycznego, niepokojącego.
Coś równie pierwotnego i kojarzącego się z alchemią emanowało z pracy Właściwe miejsce Ewy Zwarycz. Do wykonania farby, którą na fasadzie Audytorium Chemii malarka wykonała napis „właściwe miejsce”, użyła ona roztartej ziemi, zabranej zresztą z donicy w holu głównym budynku. Malarstwo dewastacyjne Zwarycz nawiązywało z jednej strony do sztuki ulicy (i w tym kontekście zasadne było określenie „dewastacyjne”), z drugiej do rysunków naskalnych. Potrzeba rysowania, zostawiania swoich śladów w przestrzeni jest pierwotna, naturalna, a w takim przypadku „dewastacyjność” trzeba poddać w wątpliwość. Sztuka ulicy to nie wandalizm: często jest sposobem wyrażania poglądów, buntu, przekazywania ważnych idei, przeciwstawiania się opresji.
Kasia Proniewska-Mazurek zobrazowała niebezpieczeństwo unicestwienia, rozkładu, jakie zagraża ludzkim ciałom i rzeczom, które człowiek tworzy. Jej instalacja Bez tytułu przypominała grzyby obrastające i powoli wyniszczające inne żywe organizmy oraz martwą materię, jak chociażby ściany budynków. Dziwne pąkle różowego koloru kojarzyły się z rzeźbami Magdaleny Abakanowicz, a tu już trop interpretacyjny idzie w kierunku namnażających się w niekontrolowany sposób komórek nowotworowych, prowadzących do zagłady organizmu, do śmierci.
Tegoroczny SURVIVAL kolejny raz pokazał jak inspirująca dla tworzenia lokalnej sztuki i tożsamości, jak wartościowa dla mieszkańców miasta może być przestrzeń Wrocławia, zwłaszcza jej zapomniane, niedoceniane i niedostępne budynki. Być może to odpowiedni wzór na tworzenie dobrej sztuki: właściwy adres (JC14 – ulica Joliot-Curie 14 we Wrocławiu) plus ciekawa architektura (KMB64 – Audytorium zaprojektowali w 1964 roku Krystyna i Marian Barscy).