GETTING CLOSER...

Inny, nie obcy / Bartek Lis

Inny jest zawsze obecny w naszej wyobraźni i codziennym doświadczeniu. Nie ten sam, różny, odmienny, nie taki jak ja, drugi, dalszy… ta słownikowa wyliczanka mogłaby być jeszcze dłuższa. W ten sposób opisujemy stan, rzeczywistość, postać, figurę, która charakteryzuje się cechami, których sami w sobie nie rozpoznajemy. Tak długo, jak jest to tylko stwierdzenie faktu, odkrycie czegoś lub kogoś nowego, jest to sytuacja neutralna, która ma potencjał rozwinięcia się w dwie przeciwne strony. Odkrywanie i oswajanie inności jest postawą pożądaną wymagającą jednak odwagi, a tej nie wszystkim starcza.

GDY INNY STAJE SIĘ OBCYM

Inny dla bardzo wielu niestety wciąż oznacza przede wszystkim – „obcego”, „odmieńca”, kogoś kto zagraża naszemu dobrostanowi, poczuciu własnej tożsamości, aksjologicznej niezależności. Jak pisze Stefan Bednarek „słowo inny odróżnia, ale nie wyłącza z grupy, natomiast wyraz obcy nie dopuszcza żadnych z nią związków, dopóki nie nastąpi jakiegoś rodzaju przysposobienie. (…) wyraz obcy ewokuje niechęć, obawę, ostrożność, wrogość, przynajmniej do momentu, w którym ów obcy nie zostanie rozpoznany jako inaczej wyglądający swój lub inny wprawdzie, ale posiadający jakieś cechy wspólne pozwalające na porozumienie, współprace etc.”.

Inny, który może być po prostu kimś kto ma różne, wcale nie gorsze, wartości, smutki, marzenia i plany, z wartego poznania, potencjalnie ciekawego i wzbogacającego nasze życie człowieka, zamieniony zostaje w „obcego”. Kogoś kto nie zasługuje na odkrycie, o którym a priori zakładamy wszystko co najgorsze, kogoś kogo się boimy, nie chcemy, odrzucamy.

Inny
ma konkretną twarz. Jest indywidualnością, niepowtarzalnym zbiorem cech, predyspozycji, rysów i atrybutów. Na twarzy Innego widać ścieżki jego życia, wszystkie trudy dotychczasowej drogi i ślady spełnionych obietnic, doświadczanych trosk, radości, zawodów. Twarzy Innego nie zapominamy tak łatwo, od jego spersonalizowanego oblicza nie jest tak prosto się odwrócić, trudno na niego krzyknąć czy splunąć. Jeśli trzeba usunąć Innego z pola widzenia, anihilować jego obecność (bo tylko tak na chwilę się uspokajamy, trwożliwie broniąc swojej „normalnej” tożsamości), wówczas najlepiej zapomnieć jego twarz, zgubić go w tłumie. Ten uśmiech i te oczy. Zygmunt Bauman pisze o tym w ten sposób: „Gdy Inny rozpływa się w Wielu, pierwsza traci kontury Twarz. Inni, w odróżnieniu od Innego, są pozbawieni twarzy — stają się bezimienni. Są oni co najwyżej personae (‘persona’ znaczy: maska, a maski, jak wiadomo, kryją twarz)” (Bauman, 1996, 153). W miejsce Innego, pozostającego w dialogu ze Mną, pojawia się tłum, masa, jacyś nieokreśleni obcy. Przywołajmy ponownie Baumana: „Twarz jest innością Innego, a moralność jest odpowiedzialnością za tę inność. Tłum tłamsi inność, znosi różnice, dusi odmienność innego. Odpowiedzialność moralna żywi się różnicą. Tłum żyje podobieństwem” (Bauman, 1996, 175).

Inni gdy staną się obcymi, mają wiele funkcji do spełnienia. To nie tylko zwykły kaprys czy nieumyślny błąd ludzkości sprawiły, że kategoria „obcości” została powołana do życia. Zbyt często definiujemy siebie i znany nam świat stosując negatywne praktyki. Jestem X bo nie jestem Y. „Swoi” będą skupiać się wokół różnych cech, sztucznie wyniesionych do rangi niepodważalnych oczywistości. Wśród nich najważniejsze fronty walk o czystość i normatywność zachowań oraz myśli to płeć, rasa, seksualność, naród. Bez innego – obcego nie wiedzielibyśmy kim jesteśmy. Nie byłoby granic, które przecież trzeba strzec. Różnica oczywiście nie jest sztucznie produkowana. Inność to istota człowieczeństwa. Problem pojawia się gdy wokół jakiegoś faktu, cechy stwarza się cały zideologizowany, pieczołowicie zaplanowany dyskurs. Kiedy inność, już przeformułowaną w obcość, używa się w celu wygrania brudnych (sic!), „moralnych” bitew.

Dokładne opisanie nie-normy było niezbędne w procesie ustanawiania władzy. Trzeba było wiedzieć jak wygląda i jaki jest odszczepieniec, by można po pierwsze było lepiej strzec granic między tym, co akceptowalne i pożądane ze względu na reprodukcję ładu społecznego a tym, co przekraczało dozwolone wariacje osobowościowe. Po drugie zaś dopiero, gdy scharakteryzujemy określony typ, opiszemy, zdiagnozujemy, nazwiemy – możemy poddać go procedurom normalizującym – czyli wymazywania z przestrzeni społecznej jego inności. Tak zdefiniowanego odmieńca, łatwiej usunąć z pola, łatwiej przekreślić, czy unieważnić.

OBCY JAKO BRUDNY

Zygmunt Bauman (2000) w eseju Sen o czystości zauważa, że jednym z największych nieszczęść nowoczesności było zapanowanie czegoś co można nazwać „paranoją czystości”. Początki tego zjawiska umiejscawia socjolog u schyłku feudalizmu. Charakteryzować się ma niemal kompulsywną potrzebą porządkowania przestrzeni społecznej, czyszczenia jej z wszelkich „społecznych brudów” co miało niewiele wspólnego z dosłownymi potrzebami estetycznymi i poszukiwaniem piękna. To sprzątanie należy ujmować bardziej w kategoriach dyscyplinowania własnej tożsamości, ochrony swojego wewnętrznego bezpieczeństwa czy też obrony „właściwego porządku rzeczy” (Kochanowski 2007, 57). Wszystkie społeczeństwa produkują Obcych. Powodów dla ich wyodrębnienia może być bardzo wiele, wystarczy aby jednostka lub jakaś cała kategoria społeczna nie pasowała do dominującej moralnej i/lub estetycznej mapy. Jeśli swoim zachowaniem, wypowiedziami, a nawet myślami zasłaniają to, co powinno być przejrzyste, poddają w wątpliwość to, co należy przyjmować za oczywiste, zanieczyszczają beztroskę niepokojem, burzą status quo – wówczas zasługują na prewencję. Ludzie, którzy odważają się przekraczać granice zamieniają się w obcych (Bauman 1995). Sam Bauman pisze o tym w ten sposób:

Jeśli brudem jest ten składnik rzeczywistości, dla którego nie przewidziano miejsca w zaproponowanym porządku, i jeśli taki nieprzewidziany w pożądanym schemacie rzeczy składnik, który porusza się o własnych siłach, z własnej inicjatywy przenosi się z miejsca na miejsce i sam obiera sobie kierunek, podważając sens i celowość ładotwórczej krzątaniny – wtedy Obcy jest takiego właśnie brudu wcieleniem. Nieprzypadkowo opinia miejscowa z reguły pomawia obcych o niechlujstwo, zaśmiecanie okolicy, brak higieny osobistej. Nie dziw, że (…) własne starania odizolowania, ogrodzenia, przepędzenia czy wytępienia obcych miejscowi traktują jako zabiegi zdrowotne; zwalczanie obcych równa się obronie zdrowego ciała przed nosicielami zarazków (Bauman 1995, 22).

Społeczeństwo „zagospodarowuje” odmieńców na różne sposoby; najrzadziej pozostawia ich samym sobie. Anihilacja Obcego może się odbywać poprzez asymilację, tak by Inny stał się podobny. Praktyka ta jest zatem procedurą wymazywania inności, przykrywania jej plątaniną znaczeń różną od pierwotnie przez jednostkę obranych. Nakazać żydowi Schylockowi przejść na chrześcijaństwo albo oczekiwać od geja konwersji na heteroseksualizm. Inną spotykaną strategią jest wykluczanie, przyjmujące także formę materialnej, przestrzennej segregacji. Oddzielmy się płotem od brudnych Cyganów, odseparujmy wysokim murem od nieczystych Arabów, zamknijmy w getcie cuchnących żydków.

Określeni ludzie nigdy nie dadzą się „przerobić” na kogoś kim nie są, gdyż są „nie do skorygowania”. Skoro nie sposób wytępić w nich tego „brudu”, należy ów brud unicestwić razem z nimi. Szczytem takiego myślenia jest fizyczna eksterminacja wszelkiej maści Odmieńców, w tym homoseksualistów, osób chorych psychicznie, włóczęgów, a najgorszym przykładem jaki zna Historia jest Holokaust..

INNOŚĆ W NAS. Abiekt jako „swój Obcy

Michel Foucault w Historii szaleństwa pisze, że mechanizm czyszczenia przestrzeni społecznej ze wszelkiego rodzaju „brudu” polegał nie tylko na kulturowej czy fizycznej izolacji. Odseparowaniu zachowań nienormatywnych od normatywnych, ale także, a z czasem przede wszystkim, na walce z „brudem wewnętrznym”, na tropieniu obcego skrytego w nas samych (Kochanowski 2007, 58). Zło, nieczystość albo jakby powiedziała Julia Kristeva abiekt, znajduje się w samym podmiocie, mimo że to, co niehigieniczne, brudne, wstrętne przypisane jest obcym. Nie wolno jednak zapominać, że aspołeczny, pogardzany, abiekt przeraża i fascynuje zarazem. Czym dokładnie jest ów abiekt? Tomek Kitliński pisze następująco:

(…) to co nie jest w pełni ani przedmiotem, ani pomiotem  (abiekt, czyli ani subiekt, ani obiekt) stanowi, on jednak obszar podmiotowości, gdzie gromadzi się to co nieakceptowane społecznie: nieczystość, nikczemność, ohyda. Wzbudza tyleż wstręt, co i fascynację. W życiu społecznym to w abiekcie ogniskuje się nienawiść i przemoc (2001, 48).

Łatwo znaleźć zewnętrznego kozła ofiarnego. Złożyć go na ołtarzu nieskalanej czystości, obyczajowego dziewictwa, oślepiającej bieli naszych sumień. Problem polega jednak na tym, że abiekt tkwi wewnątrz podmiotu, także tego który krzyczy „zrobimy z wami co Hitler zrobił z żydami!”. Zabijamy kozła, w ten sposób oczyszczając także siebie, albo naiwnie licząc na taką ablucję, nie wiedząc że jest to nieskuteczny sposób dezynfekcji. Inny od zawsze był w nas, i na zawsze w nas pozostanie.

Ciekawą ilustracją wyżej opisanej kwestii jest scharakteryzowany przez C. J. Pascoe (2005) „pedalski dyskurs” („fag discourse”), który uruchamiany jest jako jedno z podstawowych narzędzi dyscyplinowania kształtującej się hetero-męskości. Każde „niemęskie” zachowanie, spojrzenie, słowo jest automatycznie wychwytywane i usuwane. Obrzucenie kolegi wyzwiskiem (ty pedale!), nie ma za zadanie zwrócenie uwagi na jego ewentualną homoseksualność, bo zazwyczaj jest to osoba heteroseksualna, lecz chodzi o to, aby wyrzucając z siebie to słowo, pozbyć się także tego pomiotu. Potencjalności inności. Strach przed byciem nazwanym „pedałem”, a tym samym przed podważeniem męskości chłopca, jest tak wielki, że przyjmuje formę niemal obsesji. Chłopcy powtarzają rytuał oralnego wydalania niepokojącej odmienności, by choć na chwilę „oczyścić” swe ciało.

Bywa i tak, że w naszym ciele dosłownie pojawia się inność, która przez sam fakt, że zagraża naszemu funkcjonowaniu automatycznie staje się czymś niepożądanym, czymś z czym walczymy. Choroba spotyka każdego, wchodzimy z nią w dialog z różną częstotliwością i intensywnością. W naszych argumentach sięgamy albo po farmakologiczną perswazję albo po chirurgiczny krzyk. Jeśli zagraża naszemu życiu – wówczas jest obcym, którego, tym razem słusznie i prawdziwie, należy wymazać. Choroby nieuleczalne, choć nie śmiertelne, towarzyszą nam jednak do końca. Nasza zdrowotna niepełnosprawność wraz z jej ewentualnymi cielesnymi stygmatami, z Obcego musi ponownie zamienić się w Innego. W Innego, z którym się wadzimy, na którego narzekamy, ale przecież jest częścią nas. Chorobę musimy uznać, oswoić, obłaskawić, napisać pod siebie. Tylko tak możemy pójść dalej. Moje własne badania dowodzą, że Inny (tj. choroba), który jest uznany, „usynowiony” osłabia krytykę wobec innych Innych. Choroba stępia ostrze genderowego, seksualnego, klasowego czy etnicznego krytycyzmu. Im bardziej nas fizycznie zniekształca tym większa jest nasza otwartość na Drugiego, jego różne od naszych decyzje życiowe czy podyktowane przez los usytuowanie na społecznej mapie.

ZBLIŻANIE

Czasem słowo „inny” było zastępowane wyrazem „bliźni” (czyli ktoś nam bliski). Jak podaje Bednarek jeden z redaktorów talmudycznej Miszny Rabbi Hillel tak przekazał komuś obcemu kwintesencje nauk Pięcioksięgu: „Nie czyn drugiemu, co tobie niemiłe. Oto cała Tora. Reszta to komentarz. Idź i ucz się” (Z mądrości Talmudu, 1988, 108). Warto by tak stało się ponownie.

Mamy względem siebie zobowiązania, jesteśmy odpowiedzialni za Innego, tak jak ów odpowiada za nas. Jak zauważa Seyla Benhabib te powinności są nieuniknione i nie mogą być zredukowane, chyba że kosztem naszego człowieczeństwa. Co niestety nader często się zdarza. Naszym obowiązkiem jest nagłaśnianie głosów wykluczonych z głównego nurtu. Czy to ze względu na swoją fizyczną i psychiczną niepełnosprawność, ubóstwo, defaworyzowaną płciowość, nie rozpoznawaną za prawowitą seksualność czy każdą inną odmienność, która nie zyskuje akceptacji większości. Wsłuchajmy się w ich opowieści, a w tych narracjach starajmy się odszukiwać siebie. Jeśli szeroko otworzymy oczy i nastawimy uszu na pewno znajdziemy. Owo zbliżanie, jest długim procesem szukania w Innym bliźniego (czyli krewnego), włączania do kultury ludzi wolnych, wolności Innych się nie lękających, uznających, że nie istnieje tylko jeden – nasz, lecz wiele, tak samo słusznych, kodeksów etycznych. Bez oddania Innym tych zawłaszczonych przez dyskurs dominujący wartości, niemożliwe jest zbliżenie i rozpoznanie w Innym siebie i Innego w sobie.

Bauman, Z.
1996 Etyka ponowoczesna, Warszawa.
Bauman Z.
1995 Making and Unmaking of Strangers, „Thesis Eleven”, nr 43, s. 1-16
Bauman, Z.
2000 Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa
Bednarek, S.
Wprowadzenie do semantyki „inności”, http://www.khg.uni.wroc.pl/files/bednarekt.pdf, data dostępu: 10.06.2010.
Kitliński T.
2001 Obcy jest w nas. Kochać według Julii Kristevej, Kraków
Kochanowski J.
2007 Podmiotowa i przedmiotowa polityka queer. Zarys problematyki, [w:] M. Baer, M. Lizurej (red.), Z odmiennej perspektywy. Studia queer w Polsce, Wrocław
Pascoe C.J.
2005 Dude, You’re a Fag: Adolescent Masculinity and the Fag Discourse, „Sexualities”, nr 3, s. 329-346